bijanie — podniosłam powieki. Nie, to nie było widzenie. Matka rzeczywiście stała, dając mi znaki, abym okno otworzyła. Na obliczu jej nie było śladu gniewu, ale również ani śladu troski o mnie.
— Jesteś sama?
— Tak.
— Jesteś żoną tego człowieka, czy tylko?...
Nie dopowiedziała — zasłoniłam twarz rękoma.
— Żoną?
— Nie.
— Tem lepiej — zawołała z radością.
Patrzyłam na nią zdumiona.
— Chodź prędko, ucieknij! — nagliła.
— Dokąd?
— Śpiesz się, śpiesz!
Serce zabiło radośnie. Czy to możliwe? Więc jeszcze jest dla mnie ratunek! Zbliżyłam się do drzwi, były zamknięte. Wskoczyłam na okno i w moment znalazłam się obok matki. Drżałam tak silnie, że musiała mnie podtrzymać. Oddaliwszy się parę kroków, przystanęłam.
— Czego się wahasz? — nerwowo pytała matka.
— Mam dziecko — odpowiedziałam, wskazując na chatę.
Czoło matki pokryło się zmarszczkami. Podniosła rękę w kierunku jeziora, przy którem zatrzymałyśmy się.
— Wrzuć je tam, po co ma być świadek twej hańby.
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/143
Ta strona została przepisana.