W oznaczonym terminie przybył do Paryża książę Szymon. Ślub nasz odbył się z niebywałym przepychem. Nie wiem jakim sposobem dowiedziały się pisma miejscowe o dziwacznym testamencie stryja, dość, że przez dwa dni nie pisano i nie mówiono o niczem innem, jak o tym fakcie; o przeróżnych w Afryce i Azyi przygodach mego narzeczonego,, o czarownej piękności Sarmatki — tak mnie nazywali. Dziwię się, iż mogli mnie uważać za ładną, wyglądałam bowiem jak trup.
Skoro się goście rozeszli, przywołałam pannę służącą, ażeby mi pomogła uwolnić się z kosztowności, zdobiących moją weselną toaletą. Nie dokończyła jeszcze swej pracy, gdy wszedł książę, dając jej znak, aby się oddaliła. Nie puściłam jej, uchwyciwszy za rękę.
— Zostaniesz pan w Paryżu? — zapytałam po polsku, umyślnie w niezrozumiałym służącej języku.
— Nie — odparł — pojedziemy do Carogrodu[1].
— Jeśli pan do Carogrodu jedzie, ja się do Rzymu wybiorę — odpowiedziałam spokojnie.
— Uciekasz przedemną, boska nimfo! — śmiał się cynicznie. — Nie chcesz nawet pozostać w tem samem mieście, nie chcesz żyć ze mną? — a przecież ja umieram z miłości!
— Dość już, panie, tych drwinek. Stryj przez swe dziwactwo żądał, byśmy wobec prawa zostali
- ↑ Konstantynopol.