Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/156

Ta strona została przepisana.

On jednak zdawał się jej unikać. Oboje grali nadzwyczaj naturalnie, co wywołało szepty i uwagi widzów.
— Znalazłem skarb w lesie — rzekł dworzanin.
— Skarb! Jaki skarb? — dziwili się wszyscy.
— Czarodziejkę — odparł krótko.
— Nie byłoby w tem nic dziwnego, bod to Bretania przecież, Tesalia francuska — dodał jeden z gości.
Rycerz otworzył drzwi i wprowadził do sali opierającą się cygankę. Gabryela odtworzyła doskonale, z prawdziwym wdziękiem dziecinną niezręczność córy Tatr, uwydatniającą się lepiej w towarzystwie tych eleganckich dam. Spuszczała skromnie oczy, to znów bardzo naturalnie podnosiła powieki o długich, czarnych rzęsach, z pod których rzucała głębokie, pełne zaufania spojrzenia na hrabiego, jakby go prosić chciała o opiekę. Cała jej gra wywołała zachwyt publiczności, objawiający się w rzęsistych oklaskach. Trudno było orzec komu się należy palma pierwszeństwa: figlarnej cygance, dworzaninowi, co zapałał do niej gwałtowną miłością, czy strojnej pannie młodej, która się podniosła i rzucając na młodzieńca nienawistne spojrzenie, z zaciśniętemi pięściami, głosem piskliwym, złym szeptała:
— I on ją kocha, takie stworzenie!
— Co ci jest? — pytał narzeczony — jesteś rozdrażniona.
— Czuję się niezdrową, pozwólcie mi się oddalić.