Panna Nowotna miała zamiar uśmiechnąć się sarkastycznie, gdyż odgadła myśl swej nieprzyjaciółki, ale jednocześnie dojrzała nową zmarszczkę pod jej okiem — i uśmiech zamarł na ustach.
— Za pięć lat i ja pewnie mieć będę podobną...
Panna Iraskówna instynktownie przeczuła, co się dzieje w duszy „tej żmii“ i krew w niej zakipiała.
Pani Nowotna nie przeczuwając niczego, ciągnęła dalej:
— Szczęście? Któż wie, czy to jest rzeczywiste szczęście? Swój do swego — droga pani — to moje hasło. Jabym się nie dała uwieść mamonie, jak to uczynił ten stary Borotin. Dzięki Bogu, znam swoje obowiązki macierzyńskie, a do tego mam pewne zasady chrześcijańskie.
Panna Iraskówna słuchała pokornie, ale nie spuściła z oka swego nieprzyjaciela.
— Wszyscy jesteśmy słabymi śmiertelnikami — odparła z pobożnem westchnieniem, a potem dodała z impertynencyą: — Niech więc pani dziękuje Bogu, że ani jej, ani córki nie wystawił dotąd na pokuszenie.
Pani Nowotna, co się jej rzadko zdarzało, nie znalazła słowa odpowiedzi, córka jednak zaczęła gniewnie:
— Czyż ci nie mówiłam nieraz, moja mamo, że niektórzy ludzie są tak nieprzyjemni, ba, nawet wstrętni, iż stronić od nich należy.
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/16
Ta strona została przepisana.