Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/160

Ta strona została przepisana.

telnie blada, ze łzami w oczach, ze łzami krwawemi, które nie oko, lecz dusza roni. Była przybrana w swój zwykły biały strój, włosy rozpuściła na ramiona. Podniosła ręce, rzuciła kaganiec, pochłaniała wzrokiem Gabryelę na pół martwą, z otwartemi ustami stojącą. Sylwia zapomniała o publiczności, o całym świecie. „Moje dziecko“, chciała zawołać i objąć ją, by tym uściskiem wynagrodzić męczarnie swego żywota, ale stało się nagle coś nadzwyczajnego. W chwili, kiedy wszystkie spojrzenia podziwiały jej piękność, kiedy każde serce przejęte było głębokiem wzruszeniem, wówczas wszedł na scenę mężczyzna w jasnozielonem dominie.
Rozległ się wystrzał, spadła jego maska i ukazała się twarz zwierzęca, z czerwoną blizną na policzku. Potem znikł raptownie. Zapanowała grobowa cisza. Każdy myślał, że wystrzał ten należy do gry, i Sylwia podobnież sądziła, skoro jednak spadła maska z tego strasznego oblicza, wyrwał się z jej piersi przeraźliwy, nieludzki okrzyk, a z szeroko otwartych ust spłynęła po białej sukni struga krwi. Sylwia z rozpostartemi dotąd rękoma, z rozpaczliwem wejrzeniem, runęła na ziemię...
To już było więcej, niż gra, od tego powstawały włosy na głowie.
W sali podniósł się krzyk, hałas, wołanie o pomoc; panie mdlały. Lambert znalazł się natychmiast przy Sylwii, którą podniósł, chcąc ratować, była już martwą! Przeznaczenie odmówiło jej uścisku, jakiego tak gorąco, tak bardzo pragnęła!...