— Tak? — zapytała panna Iraskówna i machinalnie ściągnęła z ręki rękawiczkę, jakby chciała ukazać przeciwnicze swe długie i ostre paznokcie.
— Wstyd, moje panie, wstyd! — rozległ się głos pani Obratilowej, żony naczelnika. — Zapominacie o świętości miejsca, na którem się znajdujemy.
I ona była podrażniona, boć przecież posiadała również córy na wydaniu. Po kościele rozglądała się, niby lew rozjątrzony, wypatrujący nowej ofiary; mówiąc zaś prosto, bez przenośni, szukała kogo, z kimby się mogła posprzeczać. Pojedynek słowa dwu panien zjawił się w samą porę.
— Otylio droga — przemówiła słodko pani Nowotna, posiadająca dyplomatyczną żyłkę — przestań szczebiotać, nie słyszę bowiem, co nam prawi pani Obratilowa, a wiesz przecie, jakby mi było przykro stracić choćby jedno słowo, wychodzące z ust tej szanownej, doskonałej damy.
Ukłoniła się grzecznie, z miłym uśmiechem na twarzy, ale bez najmniejszego narzucania się, przeciwnie, chciała okazać, że wie, jaka przepaść leży między nią, zwykłą obywatelką miasteczka, a tą dygnitarką, żoną naczelnika. To też pani Obratilowa udobruchała się prędko. Miła Otylia obróciła się plecami do panny Iraskówny, która pospiesznie wkładała znów rękawiczki. Burza więc była zażegnana, a to cza przymierza zajaśniała nad głowami przeciwniczek. Panie wyszły bezwiednie z kościoła i oprzytomniały dopiero, znalazłszy się na głównym rynku. Zrozumiały, poczuły teraz, że cały świat kobiecy miał
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/17
Ta strona została przepisana.