w tej chwili jednego, wspólnego nieprzyjaciela, a nim była ta mała Gabryela. Jakby na umówiony znak zaczęły ją wszystkie obrabiać.
— To jest zagadkowe — odezwała się panna Iraskówna — dlaczego nikt ze strony pana młodego nie przyjął udziału w dzisiejszej uroczystości? Czyż to możliwe, aby taki bogaty pan nie miał krewnych; przynajmniej matki, siostry.
Rozkoszna Brygida wypowiedziała te słowa z całą naiwnością swych czterdziestu pięciu lat. Obie panie uśmiechnęły się przyjaźnie i kiwnęły potakująco. To już było za wiele dla zazdrosnej panny Otylii; rozgniewana powodzeniem rywalki, szła szybko, miotając błyskawicami spojrzeń, podobnie, jako Dido w szóstej pieśni „Enejdy“, z tą różnicą jeno, że wpatrywała się nie w głębię ciemnych gajów, lecz w cień wązkich uliczek.
Nagle rozległ się głos pani Obratilowej.
— Kochana pani jeszcze niedoświadczona, nie zna złości i przewrotności ludzkiej. Któż wie, czy ten człowiek jest rzeczywiście tak bogaty? Czyż pani nigdy nie słyszała o przeróżnych podstępach kawalerów?
— Jezus, Marya! — krzyknęła pani Nowotna — czyż pani ma powody do tego podejrzenia. Nie życzyłabym tego tej niebogiej, aczkolwiek zasługiwałaby na to za swą lekkomyślność.
Pani Nowotna pragnęła dla niej wszystkiego najgorszego, ale jej zasady chrześcijańskie nie pozwalały przyznać się do tego otwarcie.
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/18
Ta strona została przepisana.