cież „Pieśń nad pieśniami”, lecz czytał widocznie niedbale, gdyż w tej chwili dopiero poznał jej piękność.
— Poczekaj, określę twe serce powabnemi słowy rozmarzonego króla — zawołała, odwróciwszy kilka poprzednich kartek, czytał tę pieśń miłosną, podniosłą, wykwitłą pod szczęśliwszem niebem. „Ogród pełen zapachu jabłoni, granatów, ananasów, pełen woni cyprysów, mirry, aloesów — wszystkiego, co wonne. O ty źródło wód żywych, płynących z Libanu!”
Książka upadła, a uścisk ich niemy był wymowniejszym od samego króla Salomona, któremu sprawiedliwie, czy niesłusznie przypisują od wieków ten namiętny hymn miłości.
Rodzice Lamberta nie byli zachwyceni nowym wyborem syna, ale Gabryela w porównaniu z „lady Różodolską”, wydała im się zbawieniem z nieba zesłanem.
Pani Paganiowa posłała przyszłej synowej w podarunku ślubnym perły, wielkości dużego grochu, a następnie, pod pozorem nagłej niedyspozycyi, wyjechała z mężem do wód, oznajmiając swój powrót po ślubie. Zbyt ceniła swą godność, rozumiała swe stanowisko w społeczeństwie, aby mogła się zniżyć do przyjęcia udziału w takiem weselu i w ten sposób dać mu swą aprobatę wobec świata. Naturalnie, Izabela również była w podróży.
Gabryelę martwiła początkowo nieobecność krewnych Lamberta, pocieszała się jednak myślą, że po