bliższem poznaniu potrafi zjednać sobie ich miłość. Kiedy zaś narzeczony włożył jej na głowę wieniec mirtowy, kwieciem pomarańczowem przeplatany, w upojeniu zapomniała o całym świecie.
Ciemny kościół, słabo oświetlony woskowemi świecami, na ołtarzu głównym stojącemi, tłum ludu ciekawego, głos księdza, dźwięk organów – wszystko to widziała i słyszała, jako we śnie, jakby przez zasłonę czarowną. Trzymała Lamberta silnie pod ramię, jako jedyną rękojmię szczęśliwej rzeczywistości.
Obecnie, kiedy patrzyła przez to stare okno, wszystko wydawało się jej nowem, nieznanem. Jakże tajemniczo wije się ta droga do Pragi! do Pragi, której jeszcze nie widziała. — Praga, Praga! — powtarzała półgłosem. — Tam czeka na mnie mój własny dom, gdzie mieszkać będę z Lambertem wiecznie szczęśliwa.
— Do Pragi, do Pragi! — wołał Lambert, stojąc na progu. — Wszystko już w porządku, jedziemy.
— Do Pragi! — powtórzyła Gabryela radośnie, ale nagle oczy jej zaszły łzami i smutnie szeptała:
— Tatusiu, ojczulku drogi, żegnam cię, do widzenia!
Stary Borotin patrzył na nią obojętnie przez mgłę szampana, wreszcie się rozpłakał.
Pagani obawiał się długiego pożegnania, wziął zatem swą małą żonę na ręce i zniósł ją ze schodów. Ona oparła swą delikatną główkę na jego piersiach, łkając pocichu.
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/36
Ta strona została przepisana.