dne z nich słowa nie przemówiło, w domu również milczeli. Kiedy jednak Lambert siedział po południu w swym pokoju, weszła doń nieśmiało Gabryela. Była smutna, oczy miała spuszczone.
— Lambercie — szepnęła — mam do ciebie prośbę.
— Jaką?
— Masz tyle książek, czy nie mógłbyś mi pożyczyć?
— Najchętniej; wybierz sama. Co ci się podoba. Ot tu są dzieła Wiktora Hugo, Georges Sand’a, Gautier’a.
— Nie, nie! Lambercie prosiłabym cię о...
— О?
— О jaką geografię, abyś się za mnie nie potrzebował wstydzić i rumienić.
Przytem sama zaczerwieniła się strasznie. Lambert roześmiał się głośno i zaczął gorąco całować jej twarz i czoło.
Usiedli przy oknie i przyglądali się wspólnie tłumom przechodniów, malowniczemu Petrzynowi, spokojnej Wełtawie, wieczornej zorzy, wreszcie wschodzącym gwiazdom. Śmieli się, żartowali, byli szczęśliwi, o geografii całkiem zapomnieli.
W dwa dni potem Lambert przechadzał się po stołowym pokoju, czekając od godziny na żonę, z którą mieli jechać na raut do Izabeli.
— Nareszcie! — zawołał, kiedy Gabryela stanęła we drzwiach. — Ale cóż znaczy to okrycie?
Była ona szczelnie, od stóp do głów, otulona
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/45
Ta strona została przepisana.