kim wrodzonym, nieprzymuszonym wdziękiem, iż przebaczył jej prawie niegustowny ubiór.
— A to mój brat Lambert — pan hrabia Justyn R.
Panowie zaczęli zaraz rozmowę; Izabela, ująwszy Gabryelę pod ramię, wprowadziła do salonu i zapoznała z resztą towarzystwa. Lambert odpowiadał hrabiemu z roztargnieniem, widział bowiem, jak się uśmiechy pań krzyżowały, jak czyniły niekorzystne uwagi, skoro się tylko odwróciła. Krew w nim zakipiała.
— Ach! — zawołał nagle hrabia — co za cudne zjawisko! Kto jest ta dama, wchodząca do salonu? Czy jej pan nie znasz?
Lambert odwrócił się machinalnie, a zdumienie odbiło się i na jego twarzy.
Na progu salonu stała kobieta tak piękna, majestatyczna, że kto raz na nią spojrzał, nie mógł już od niej wzroku oderwać. Cała jej twarz, a zwłaszcza klasyczny profil przypominały najpiękniejsze posągi greckie; tylko ostry łuk około ust nadawał wyraz bólu temu marmurowemu obliczu, a oczy nieokreślonej barwy miały raczej coś z Bayron’a, niż z Grecyi.
Nie była już pierwszej młodości, jednak ubrała się w skromną, białą jedwabną suknię. Prócz wielkich pereł we włosach, nie miała na sobie najmniejszego klejnotu, najmniejszej ozdoby. Cała jej postać owiana była wprost jakąś subtelną elegancyą. Lambert został oczarowany, podobnie jak całe towarzystwo. Sam nie wiedział kiedy się znalazł w wiel-
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/48
Ta strona została przepisana.