jego uczniów i muzyka obrzydła mi zupełnie. Zresztą nie miałam na nią czasu, gdyż całe gospodarstwo w mych rękach spoczywało. Śpiew mnie tylko zawsze zajmował.
— Masz pani racyę. Ludzkie gardło, to najdoskonalszy instrument. Zazdroszczę pani tego daru Bożego.
— Nie sądź pan, abym umiejętnie obchodziła się z tym instrumentem, jak to nazywasz. Uczyłam się trochę, lecz nie zaszłam daleko. Siadywałam często niedaleko skały, odbijającej głośnem echem i radowałam się, skoro echo pieśń moją powtarzało.
Mówiła z ogniem, a hrabiemu coraz się więcej podobała. Jak prosto, serdecznie opowiadała mu o swym ojcu — „wiejskim nauczycielu.” Nie zaczerwieniła się przy tem, nie spuściła oczu — hrabia ją podziwiał. Głośne brawo w salonie przerwało ich rozmowę. Artysta skończył popis i wszedł z Izabelą do pokoju.
— Nie wahaj się już, panie hrabio, chodź, zapoznam cię z panią de Dorval — rzekła Izabela. — Niech pan zostawi swą towarzyszkę jej mężowi.
Zawisła na ramieniu Justyna i poszli do salonu. Lambert z Gabryelą zostali sami.
— Jakże się pani bawi? — zapytał Lambert, oglądając się, czy kto na nich nie patrzy.
Gabryela była zdumiona.
— Czego mi „pani” mówisz? czy się gniewasz?
— I pytasz się jeszcze? Na litość, zdejmij
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/51
Ta strona została przepisana.