je poprawić. Wyjęła szpilkę z głowy swej i spięła pukle czarnych włosów Gabryeli.
— Dzięki — szepnęła cicho, zmieszana Paganiowa i wtuliła się do kąta przy kominku, obstawionego egzotycznemi roślinami. Zobaczywszy tam krzesło, usiadła na niem spiesznie, nie chcąc być przez nikogo widzianą. Pragnęła samą pozostać. Była bardzo smutna i zmartwiona złym humorem męża. Czuła, że nie zapanuje dłużej nad łzami, które tłumnie do jej oczu napływały.
Izabela wraz z panią de Dorval usiadła z drugiej strony kominka, na którym ogień wygasł zupełnie. Lambert stał oparty o gzyms marmurowy.
— Gdzie pani wczoraj była? — pytała Izabela. — Sądzę, że pani dokładnie zwiedza naszą stolicę. Jakież ona wywiera wrażenie?
— Upajające! — odparła zapytana. — Wczoraj byłam na Hradczanach[1], zachwycałam się widokiem z tarasu w Belwederze, podziwiałam prześliczną panoramę Pragi. Teraz dopiero zaczynam rozumieć waszą historyę, jej wybitne jednostki.
— A, panie hrabio — przerwała Izabela, zwracając się do wchodzącego Justyna — i pan uciekasz z wielkiej sali i szukasz tutaj chłodu i orzeźwienia.
Hrabia zajęty był żywą rozmową z piękną śpiewaczką wiedeńską, która z małym talentem, a wiel-
- ↑ Zamek królewski.