Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/56

Ta strona została przepisana.

miała dla mnie czar nowości. W miasteczku, gdzie spędziłem pierwszą noc, jakieś wędrowne towarzystwo, złożone z dziwnej mieszaniny aktorów, akrobatów i grajków dawało właśnie wielkie przedstawienie. Nic podobnego dotąd nie widziałem, poszedłem więc do „świątyni sztuki”, zwykłej gospody „u czerwonego serca”.
— To znakomite! — zawoła Izabela — naturalnie zakochałeś się pan zaraz w pierwszej bohaterce?
— Tak.
— Byłaż piękną, młodą?
— Piękną nie była, ale bardzo młodą, miała lat pięć.
Śpiewaczka roześmiała się głośno.
— A jak wyglądał bohater? — pytała dalej.
— Niezwykle; miał cztery nogi...
— Cztery? Cóż to znaczy?
— Tak, cztery nogi, pani, bo to był pies.
— Już nie będę przeszkadzała, niech pan mówi, proszę.
— Dawali pantominę — ciągnął hrabia Justyn. — Treść jej była następująca. Gromada dzikich Indyan ukradła białym małe dziecko i uciekła z niem do lasu. Kobieta, przedstawiająca matkę dzieciny, załamywała ręce z rozpaczy. Naraz jakaś dobra myśl zaświtała w jej głowie. Przyprowadziła pięknego psa, poprzednio uwiązanego do budy. Pies zaczął węszyć ziemię, szczeknął i radośnie pobiegł w stronę lasu. Kilkunastu osadników podążyło za nim. Pies ten był rzeczywiście artystą, grał bowiem doskonale.