— Nie pamiętasz pan imienia tego rozumnego aktora?
— Nie pamiętam, jakkolwiek zasługiwał na mą pamięć. Pozwól pani, bym dokończył opowiadanie. Dzicy chcieli zabić dziecko białych. Mała dziewczynka wybornie grała niemą rolę; przerażenie prawdziwe malowało się na jej obliczu, które rozjaśniło się nagle, skoro ozwało się ujadanie i szczekanie psa. Jednocześnie rozległ się wystrzał i biali wpadli tłumnie na scenę. Pies rzucił się na Indyanina, który się zamierzał siekierą na dziecko, i uratował je tym sposobem.
— A więc szczęśliwe zakończenie — rzuciła Izabela.
— Jeszcze nie, madame. W trzecim akcie jeden z pozostałych dzikich podpalił dom osadników Wszyscy wybiegli z niego przerażeni, zapominając o dziecku. Indyanin zapalił jednak dom tak niezręcznie, że w kilka minut cała scena w rzeczywistych płomieniach tonęła. Aktorzy uciekali i naprawdę zapomnieli o dziewczynce. Tłok był straszny, zamieszanie dochodziło do najwyższego stopnia. Zgubione dziecko ukazało się w oknie namalowanego płóciennego domku, zkąd wychodziły kłęby prawdziwego dymu. Nigdy nie zapomnę rozpaczliwego okrzyku jednego z muzykantów. „Wando!” — zawołał i wbiegł oszalały na scenę; podążyłem za nim. Dziecina uśmiechnęła się, na jej twarzyczce nie znać było najmniejszego strachu.
— Nie bój się, ojczulku — wołała, ukazując
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/57
Ta strona została przepisana.