la — w domu pewnej szlachcianki polskiej, z którą widywałyśmy się w kilku miejscach leczniczych. Byłam nią oczarowana od pierwszego wejrzenia. Usłyszawszy, że z Czech pochodzę, ucieszyła się bardzo i mówiła, jak ją ten kraj, a zwłaszcza Praga żywo zajmuje, że chętnieby do niej przyjechała, gdyby nie obawa osamotnienia tutaj. Na moje zaproszenie wnet się wybrała i obecnie codzień się widujemy.
— Czy jest wdową?
— Nie wiem, nie mówi nigdy o swym mężu. Jestem pewna, iż przyjazd jest wywołany jakąś poważną przyczyną. Możliwe, że to są sprawy polityczne, albo intrygi miłosne. Wątpię nawet w tożsamość jej nazwiska. Ale cóż nam zależy na tem wszystkiem. Jest ona pierwszorzędną gwiazdą na horyzoncie naszych salonów i to mi najzupełniej wystarcza.
Lambert skierował rozmowę na inny przedmiot i wyszedł wkrótce.
Izabela nie zapytała nawet o bratową.
∗
∗ ∗ |
W kilka dni później pogoda była prześliczna: słoneczno, ciepło, błękitnie, jak na wiosnę.
— Dawno już nie wychodziłam z domu, chciałabym dziś pójść na przechadzkę — zwróciła się Gabryela do męża.
— Przykro mi bardzo, ale nie mam czasu — od-