— Czyżby to była miłość? — rozmyślał. — Nie, stokroć nie! Przecież kocham swą żonę, dla tego posągu czuję tylko zachwyt. Zajmuje mnie, jak każda zagadka; duma jej podnieca moją dumę. Pragnę się jeno dowiedzieć, co się kryje pod tą maską marmurową, jakie myśli snują się po tej hardej głowie. Chcę wiedzieć, czy jej usta mają prawo do tak chłodnego, pogardliwego uśmiechu. Nie wierzę temu. Jakiś złośliwy instynkt pcha mnie, abym to bożyszcze zrzucił z nieprawnie przywłaszcznego tronu. Czyż mi się jednak uda rozwiązać zagadkę tego wspaniałego sfinksa?
Otwarły się wrota przeciwległej kamienicy i wyjechał niemi lekki, odkryty powóz, unoszący właśnie sfinksa. Chciał się Lambert ukłonić, lecz pani Dorval w przeciwną stronę patrzyła, nie widząc go zupełnie.
— Tem lepiej — zawołał i wskoczył do przejeżdżającego fiakra. — Widzisz ten powóz z siwoszami? Jedź za nim.
Woźnica mrugnął oczyma i spełnił wydany mu rozkaz.
Pani de Dorval wyjechała za Pragę w kierunku cmentarza na Olszanach. Kiedy powóz zatrzymał się przed pagórkiem, krzyżem ozdobionym, wysiadła szybko i weszła na wzgórze.
Lambert rozkazał dorożkarzowi zajechać pod sam cmentarz; ztamtąd skierował się pieszo również na pagórek, gdzie pani de Dorval siedziała już pod
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/74
Ta strona została przepisana.