Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/76

Ta strona została przepisana.

— Bom nie przyzwyczajona, aby kto śmiał wątpić w prawdę słów moich.
— Proszę o przebaczenie. A jam znów nie przyzwyczajony, ażeby kto, przyjeżdżający dla zwiedzenia Pragi, siedział w niej dłużej nad trzy dni.
— Zwykli turyści może. Ale mnie, jako kobiecie, wolno chyba mieć swe kaprysy. Niechaj więc pan mój długi pobyt tutaj uważa za kaprys niewieści.
— A za niego będzie Praga prawdziwie pani wdzięczną.
— Wie pan, czego nienawidzę narówni z powątpiewaniem w mą prawdomówność? Oto banalnych komplementów, jakiemi mnie pan obdarzyłeś.
— Zdaje mi się, że pani ma pewne zamiłowanie w odsuwaniu od siebie, lekceważeniu wszystkich, którzy się do niej chcą zbliżyć. To nie jest roztropnie.
— Dziękuję, już mi pan przynajmniej nie pochlebia. Widocznie moją nauczkę wziąłeś pan do serca, przebaczam więc niegrzeczną formę tej uwagi, lecz proszę o jej wyświetlenie.
— Nie umiem wytłómaczyć dlaczego, ale zdaje mi się, że pani potrzebuje przyjaciela, któryby jej dopomagał w tych tajemniczych poszukiwaniach. Jakich? Sam jeszcze nie wiem. Czuję o ile śmiałem jest narzucanie się pani, skłania mnie jednak do tego uczucie...
— Przestań pan! — przerwała nagle.
— Nie, muszę to powiedzieć.