Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/94

Ta strona została przepisana.

wiącym duszę jej okrutnej nieprzyjaciółki. Była w tej chwili do głębi przejęta nienawiścią.
— Ach! te piękne czasy — ciągnęła dalej — gdy wędrowaliśmy po kraju od wsi do miasta, gdy żebrałam o kawałek chleba... Wówczas mówiono mi „Wanda”, a pod tem imieniem znają mnie jeszcze na prowincyi. Matka moja podobno była Polką, dlatego dano mi to imię. Nie znałam jej wcale; miała być bogatą, szlachetną damą, która zakochała się w mym ojcu. Widocznie miała twoje poglądy, Izabelo. Do ślubu nigdy nie doszło — jestem więc dzieckiem miłości!
— Ona majaczy! — krzyknęła pani Paganiowa, mdlejąc.
Powstało ogromne zamieszanie w salonie, każdy odsuwał się od Gabryeli, która została sama. Spoglądała hardo, a wyglądała prześlicznie, wspaniale, z wyrazem zadowolenia, że dowiodła tym hipokrytom, jak mało ich ceni, jak nimi z głębi serca pogardza. Radowało ją zwycięztwo nad nieprzyjaciółką. Zdawało się jej, że podobna Samsonowi, zburzyła słup tej świątyni pychy i siebie razem z nieprzyjaciółmi pogrzebała w gruzach.
Obok Gabryeli znalazł się potem mąż, hrabia Justyn i pani de Dorval.
Lambert drżał na całem ciele, usłyszawszy ostatnie wyrazy żony, rzucił się, jak szalony. Zatrzymała go pani de Dorval. Twarz jej zalana była łzami.
— Umieram z bólu — szepnęła — chwytam się