Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/109

Ta strona została przepisana.
101
Na pograniczu obcych światów

rała się bawić mnie miłą rozmową, ale nie udawało jej się to bardzo. Urywała często i była widocznie zadowolona, gdy wymówka, że czas już się ubierać, dała jej sposobność oddalić się do swego pokoju. Została tam bardzo długo. Oczekiwałem już, że mimo pierwotnego, stanowczego zamiaru, aby unikać wszelkiej okazałości, w świetnym zjawi się stroju, ale zdumiała mnie prostotą, więcej ubóstwem prawie swego ubrania. Miała na sobie długą suknię muślinową, zapiętą pod samą szyję, a na głowie mirtowy mój wianek i welon, ale nie ten drogi z koronek, który jej przywiozłem; inny, daleko gęstszy i mocno już pożółkły, spływał jej z tyłu w długich fałdach do samych kolan, a z przodu opadał z czoła aż na oczy. W ręku trzymała bukiecik białych róż. Zbliżywszy się do niej, spostrzegłem, że oczy miała zaczerwienione od płaczu. Spytałem głośno, czemu nie wzięła mego welonu i nie włożyła na szyję rubinowego naszyjnika, a szeptem dodałem zapytanie, dlaczego płakała?
— Suknia ma jest zbyt skromna do two-