przyrządami jakichś niewidzianych kształtów. Stały tam całe szeregi częścią szklanych, częścią metalowych naczyniek i mnóstwo jak gdyby z kryształu wyrobionych flakonów, po części próżnych, po części rozmaitemi napełnionych cieczami. Z tych jedna zwłaszcza uderzająco zwracała uwagę; była zupełnie bezbarwna, ale połyskiwała srebrzystym blaskiem jakiegoś niezwykłego, nieznanego odcienia światłości. Zdawało się, że nieustannie porusza się w krysztale i ciągle małe na powierzchnię wyrzuca bańki. Flakon był hermetycznie zamknięty, a czarny, tajemniczy jakiś znak uderzał oko na krysztale.
— Co to jest? — zapytałem wreszcie.
— Po ten flakon przyjechałem do ciebie — odpowiedział Frydecki, patrząc nań ze czcią wyraźną, i nawpół wygasłe jego oczy zabłysły uderzająco. — Przedziwna ta ciecz, podobnie jak cały ten szereg innych, jest owocem mozolnych, wytrwałych badań, które całe zajęły życie. Jest to praca wielkiego, sławnego człowieka — twego ojca.
Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/121
Ta strona została przepisana.
113
Na pograniczu obcych światów