na znużenie, bo niewysłowną błogością przenikał mi serce słodki ów śpiew. Nareszcie ujrzałem w łonie pustynnych, czarnych, nagich skał, zieloną dolinę, a pośród niej, na kwitnącej łące, dziewę krasy nadziemskiej. Stała u potężnego prądu jasnych wód, z modrej toczących się góry, i poznałem, że jej to był głos, który mnie zbawił. Szatę miała modrą jak eter, jako fale tych tryszczących z niego wód, nad któremi stała, a powietrzną jak o kwiecie poranne, zbudzone w wilgotnej ziemi pocałunkiem pierwszych słońca promieni i kołyszące balsamiczną główkę w powiewach białawego rozbrzasku.
Dusza moja zadrgała pełnią życia. — „Kto jesteś?“ — spytałem, przystąpiwszy do czarownej dziewy — „i zkąd wyźródlają się te wody?” — A ona mi na to: „Wiele chcesz wiedzieć. Tu, na brzegu tych oto wód powstałam. Oto ręce moje! Czyliż nie spoczywa jedna na powierzchni ziemi, a druga nie wznosi się ku niebu? Wiedz, że ziemia matką mi jest, a niebo ojcem: ją kocham, do niego tęsknię. A patrz oto: oczy moje stale
Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/152
Ta strona została przepisana.
144
Na pograniczu obcych światów.