Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/162

Ta strona została przepisana.
154
Na pograniczu obcych światów.

Wzięła mnie za rękę i poprowadziła do sali. Zatrzymała się przed obrazem matki mej i podniosła rękę, wskazując nań. Była ubrana ściśle według portretu.
— To mi jeszcze nic a nic nie objaśnia — odpowiedziałem na tę niemą uwagę. — Bądź co bądź, dziwna to fantazya stroić się o tak późnej godzinie zupełnie bezcelowo.
— Ach, nie jest to może zupełnie bezcelowe, a przytem czekałam tak długo, żem sobie chwile skracać musiała — odrzekła ze słodkim uśmiechem i zaczerwieniła się.
W oczach, wilgotnych jakby od łez, a jaśniejących jakby radością, miała dziwne szczęście jakieś i tkliwość, których wprost pojąć nie mogłem.
Milczeliśmy chwilę oboje.
— Jesteś nie w humorze? — zaczęła znowu Flora, spuszczając oczy, a ton pytania wskazywał, że miało ono być wstępem jedynie do dłuższej rozmowy.
— Tak, jestem zły! — odparłem sucho. — Nic w tem zresztą niezwykłego, wiesz sama przecie.