Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/179

Ta strona została przepisana.
171
Na pograniczu obcych światów

ronkowych, zalegały stół, i według podanych tam wzorów krajała pani Klara koronki i cienkie płótna, znosząc je z mile pachnących szufladek, przeróżnem drzewem wykładanej komody, w której kochana, dobra matka moja pilnie te tkane skarby na przyszłość gromadziła. A Flora szyła i szyła, chyląc głowę nad pracą i uśmiechając się słodko, marząco... O, gdybyż takim uśmiechem i ku mnie zaświeciła! o, gdybyż marzące to oko choć raz ku mnie się wzniosło! Toć łaknąłem spojrzenia jej, toć tęskniłem do jej uśmiechu, toń nie znałem innego pragnienia nad to, by jej choć wzrokiem powiedzieć, że i moja dusza drga radośnie, jak las pod powiewem wiosennym — ale ona nie spojrzała ku mnie... Wielkimi krokami chodziłem po pokoju, zatrzymywałem się za jej krzesłem... Nie zauważała tego. Smutnie zwróciłem się ku drzwiom sali, na progu stanąłem raz jeszcze i obejrzałem się, czy za mną nie patrzy — nie spostrzegła nawet, że się oddalam. I powlokłem się znowu ciemnym korytarzem na górę do posępnej biblioteki ojcowskiej, i padłem na fo-