Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/189

Ta strona została przepisana.
181
Na pograniczu obcych światów

rem, głos jej spływał z falą smętnych tych dźwięków, które rosły, potężniały, wstępowały jak po drabinie Jakubowej wzwyż, ku ojczyźnie wszelkiej krasy, i tam, w modrej, dla myśli niedościgłej dali, dobrzmiewały zwolna i zamierały.
Padłem obok zwalonego pnia i zanurzyłem twarz w wysokiej trawie, chłodzącej mnie kroplami rosy...
Dziękowałem w duszy Florze za to pozdrowienie, za to powitanie; czekałem, aż dogra. Chwilę panowała cisza uroczysta, podniosła, ale nagle, gdym się już do odejścia zabierał, rozfalowało się znowu powietrze, rozdzwoniło się coś, niby radosna pieśń skowronka, wzlatującego z rannego zmroku traw rosistych w górę ku świtającym niebiosom, kędy z mijającej, pobladłej nocy, nowy, jary rodzi się dzień.
Było to porywające owo allegro niewysłownej piękności, owo allegro pełne uśmiechów i łez, słodyczy i bólu, stanowiące przegrywkę do czwartej części w kompozycyi Pergolesego... I ja porwałem się radośnie, jak ten skowronek, i dla mnie budził się nowy, jary