Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/193

Ta strona została przepisana.
185
Na pograniczu obcych światów

łaby szkoda, gdyby tam spróchniało, niezwykła jego forma podoba mi się nadzwyczajnie. Nie wyobrażasz sobie, co za robotę mieliśmy, zanim tym pożółkłym koronkom i zasłonom pierwotną udało się przywrócić białość.
Flora mówiła z uderzającym pośpiechem, jak gdyby nie chcąc dopuścić mnie do słowa, jak gdyby obawiając się mej odpowiedzi. Spostrzegła widocznie, jak czoło moje chmurzyło się coraz bardziej.
— Czy wiesz, Floro, że te twoje przenosiny z patryarchalnej naszej łożnicy równają się zupełnemu rozbiciu namiotów w obcej ziemi? — zacząłem, tłumiąc gwałtem swe uczucia. — Czy wiesz, że to równa się połowicznemu rozwodowi?
— Wiem — wyszeptała Flora. — Ale czyliż serca nasze — dodała po chwili — nie są już dawno rozwiedzione, albo lepiej mówiąc: czy były kiedykolwiek złączone? Zresztą, nie bądźmy sentymentalni, i dajmy pokój podobnym rozmowom, które ciebie przecież nudzą tylko.
— A ciebie? — spytałem z naciskiem, badawcze utkwiwszy w niej spojrzenie.