Flora odwróciła się szybko, tak, że nie widziałem jej twarzy, wzruszyła ramionami i uciekła do kolebki synka.
Podemną walił się świat, rozczarowanie moje było zupełne! Nie! ta kobieta nie była zdolna do gorętszych, wielkodusznych uczuć! Prawda, uraziłem ją, postąpiłem z nią, jak nie powinieniem był postąpić, nie miałem prawa żądać teraz miłości, prawda, prawda, ale to wzruszenie ramionami, ten gest pogardliwy, to było za wiele, to było odtrącenie ręki podanej do zgody! Złośliwym, suchym śmiechem odpowiedziałem na jej wyzywające znalezienie się; przynajmniej tego tryumfu musiałem ją pozbawić, że mnie upokorzyła.
— Masz słuszność, Floro — rzekłem pogardliwie. — Po cóżbyś miała wyrzekać się kaprysów? Rządź się i nadal swemi dziwactwami... Mnie to jest tak nieskończenie obojętne...
— Nie znam żadnych dziwacznych zachcianek ani kaprysów — odparła Flora — a rządzę się jedynie poczuciem obowiązku. Że wszystko ci obojętne, to wiem, i — właśnie obojętności względem dziecka znieść nie potrafię.
Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/194
Ta strona została przepisana.
186
Na pograniczu obcych światów.