Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/219

Ta strona została przepisana.
211
Na pograniczu obcych światów

— Odpowiedz! Zaklinam cię w imię Jego! — zawołałem po raz trzeci.
— Leciałam przez wszechświat i zatrzymywałam się na progach światów, o których istnieniu mieszkańcy tej ziemi przeczucia nawet nie mają. Znużona lotem, odpoczywałam na osamotniałych pustych gwiazdach oświecanych przez słońca, których promienie nigdy nawet do pogranicz waszego państwa słonecznego nie dosięgają. Widziałam twory, przed którymi padałam na twarz, jak ty teraz przedemną... I pytałam, jak ty teraz mnie pytasz... Nie odpowiadały, jako ja tobie. Nawet one nie mogą objąć Go, a jak ja ci mówię, tak mówiły mnie one, że znają istoty doskonalsze, wznioślejsze od siebie — ale że i te nieme są na ich znowu pytania.
— Biada! Zatem wiecznie, wiecznie nic prócz zagadki!
— Robaku nędzny! Cóż ty wiesz o wieczności? Wieczność jest nieskończonem umieraniem i nieskończonem odradzaniem się, a celu nie zna nikt, jeno On!