Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/242

Ta strona została przepisana.
234
Na pograniczu obcych światów.

trem, drzew gałęzie pierś smagają nagą, śmiech jej straszny płoszy ciągle konia. Na pagórku za lasem się wstrzyma. Obejrzy się w krainę za sobą. Niebo gore krwawo jak śpiż rozpalona, gwiazdy srebrne bledną jakby w przerażeniu. Płomienie ze swadziebnej Maelguna łożnicy liżą czarne dymów słupy; skier ulewa, barwna jako tęcza, świetna jak kamieni drogich grad, potokami spada na chatyny ciche; pożar jak jezioro szerzy się ogniste, każda chatka ogniową jest falą; wzwyż ku niebu rwie sie, wzbija płomień, niby pyszny, zwycięzki, olbrzymi, smagający stropy niebios, język. Walące się domów mury grzebią w gruzach i dymie rodziny, które dotąd osłaniały przed wichrem i dżdżem, niby skrzydła samicy swe pisklęta chroniącej młodziuchne. Krzyk, jęk wojów, rozbudzonych z żelaznego snu po zatrutym ziół sokami miodzie, falą nocne rozbija milczenie. Chiomara tylko pięści wznosi, z ust jej klątwy padają tajemne. Pędzi dalej, dalej, dalej. Krew się leje z poszarpanych Maelguna członków, pohańbiony jego włos krwawe ściera ślady włas-