i znikło w ciemnościach jak skra, którą noga zdeptała w popiele... Już pędziłem z ciężarem swym drogim ze schodów, już byłem przed domem... Czas był największy, bo w tejże chwili zawalił się dach nad korytarzem i byłby nas pogrzebał... Słupy dymu i kurzawy buchnęły za nami na ogród, iskry dżdżyły nam na głowy, ale jużem składał uratowaną Florę pod wielkim dębem. Łzy radości padały mi z oczu na jej twarz, a ona, całując dziecię, uśmiechała się do mnie słodko jak święta. Burza, która zbierała się przez cały wieczór, wybuchła nareszcie, i ogromna ulewa pomagała gasić wieśniakom, którzy, z całej zbiegli się okolicy. Przyniesiono Florze wielką chustkę, i odprowadziłem ją na wieś, gdzie się tymczasowro u starego umieściła nauczyciela. Potem dopiero wróciłem aby kierować ratunkiem tego, co się w naszym starym domu jeszcze uratować dało.
Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/271
Ta strona została przepisana.
263
Na pograniczu obcych światów