konturach, złocąca się w rannem słońcu, rozgrzała mię, swym prawie włoskim charakterem, do entuzyazmu.
U samego już prawie domu Prydeckich, przyszło mi na myśl, że jest jednak jeszcze zbyt wcześnie na niespodziane odwiedziny najzaufańszego nawet przyjaciela, i zatrzymałem się chwilę w niepewności. Cóżem miał tym czasem począć, zanim chwila odpowiednia nadejdzie? Stałem obok nizkiego muru, który mnie oddzielał od starego ogrodu zamkowego; w okamgnieniu przeskoczyłem go, i kroki moje zaskrzypiały po samotnych ścieżynach. Wiedziałem, że rodzina szlachecka, do której zamek T...ski należał, od kilku lat przebywa po za granicami Czech, nie potrzebowałem tedy obawiać się, że się komuś przez nieproszone odwiedziny natrętnym stanę; byłem pewny, że żywej nie spotkam duszy.
Droga powiodła mnie wprost do zamku, ku szerokim schodom, wiodącym ze stron obu na wielki peron tarasowy. Wiedziałem, jaki piękny widok otwiera się ztamtąd ponad wierzchołkami drzew w bubeneckim parku
Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/57
Ta strona została przepisana.
49
Na pograniczu obcych światów