Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/65

Ta strona została przepisana.
57
Na pograniczu obcych światów

— Nie myślę o tem dotychczas — rzekła z prostotą i zamyśliła się.
Zboczyliśmy n a drożynę, która od gościńca, między głogami, do domu Frydeckiego się wiła. Dom, którego styl wyśmiewałem przed chwilą, był, choć przyznać nie mogę, abym go sądził niesprawiedliwie, nader malowniczy, cały winem obrosły, nawpół ukryty w starym ogrodzie owocowym. Za nim bujna winnica wdzierała się pod górę po stromym stoku. Z dróżki, którą przyszliśmy, wiodło mniej więcej ośm stopni pod górę do ogrodu. Były spadziste, z pojedynczych szarych ułożone głazów, a z głębokich szczelin i szczerb ich rosły stokrocie i chyliły pokornie maluchne główki na żółty mech, którym stopnie grubo porosły. Flora wbiegła szybko po schodkach i pośpieszyła naprzód pod grubo z poczerniałego drzewa zbudowany przysionek domu; porozmawiała chwilę z kobietą, która właśnie do ogrodu weszła, i jak łania pędem wróciła do mnie w chwili, gdy na ostatni wstępowałem stopień.