Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/66

Ta strona została przepisana.
58
Na pograniczu obcych światów.

— Ojciec nie wrócił jeszcze — rzekła — pójdźmy do altanki.
Poprowadziła mnie od domu aleją starych drzew do altanki obrosłej kwitnącem kapryfolium, nad którem roje pszczół w słońcu ulatywały, rozkosznie pieszcząc ucho cichą brzęków swych gędźbą. W zacisznem tem schronieniu spożyliśmy owo sielankowe śniadanie z lat dziecinnych, złożone z mleka i razowego chleba, a Flora taka była miła, tak a wesoła i szczebiotliwa, że czas dziwnie szybko nam zbiegał. Tylko słoneczne, im dalej, tem gęściej wdzierające się promienie, ostrzegały mnie, że dzień znacznie posunął się naprzód.
Nagle przerwał nam zabawę gwałtowny odgłos, jak gdyby ze złością pociągniętego dzwonka. Flora drgnęła, pobladła lekko i wesołość jej znikła nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej pałeczki.
— To ojciec, ktoś zamknął widać furtkę od od ogrodu — rzekła prawie bezdźwięcznym głosem i wstała. Po chwili znikła.