Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 187.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Rekin ryknął, że tak powiem. Krew strumieniami trysnęła z jego rany. Morze zabarwiło się na czerwono i przez ten ciemny płyn nic już nie widziałem.
Nie widziałem nic, aż do chwili, gdy przy smudze światła ujrzałem znów zuchwałego kapitana, jak wciąż trzymając płetwę potworu, walczył zawzięcie, prując brzuch nieprzyjaciela, a jednak nie mogąc zadać mu stanowczego ciosu, to jest ugodzić w serce. Żarłacz, broniąc się wściekle, mącił wodę, której bałwany o mało mnie nie obaliły.
Chciałem biec na pomoc kapitanowi, ale zgrozą zdjęty nie mogłem się poruszyć.
Patrzyłem obłąkanym wzrokiem. Widziałem zmieniające się zwroty walki. Kapitan padł na ziemię, powalony potwornem cielskiem, które na nim ciążyło, poczem szczęki rekina rozwarły się niepomiernie, jak ogromne nożyce, i już byłoby po kapitanie, gdyby lotem błyskawicy nie nadbiegł Ned Land i harpunem nie zadał rekinowi śmiertelnego ciosu.
Masa krwi zabarwiła fale. Ned dzielnie uderzył. Ugodzony w samo serce, potwór rzucał się w strasznych konwulsjach i obalił Conseila.
Ned tymczasem oswobodził kapitana, który, nie odniósłszy żadnej rany, poszedł prosto do Indusa, żywo odciął kamień, wziął omdlałego na ręce i, silnie odbiwszy się nogą, wypłynął na powierzchnię morza.
Wszyscy trzej poszliśmy za jego przykładem i po kilku chwilach, cudownie ocaleni, dostaliśmy się do łodzi rybaka.
Pierwszem staraniem kapitana Nemo było przywołać nieszczęśliwego do życia. Nie wiedziałem, czy się to uda. Wprawdzie zanurzenie biedaka niedługo trwało, ale rekin uderzeniem ogona mógł zabić go na miejscu.
Szczęściem, silnie nacierany przez Conseila i kapitana, topielec odzyskał przytomność i otworzył oczy. Proszę sobie wyobrazić jego zdziwienie a nawet przestrach, na widok czterech dużych głów miedzianych nad nim pochylonych.
A nadewszystko, gdy kapitan Nemo, wyjąwszy z kieszeni swego ubrania torebkę z perłami, wetknął mu ją do ręki! Ta szczodra jałmużna człowieka wód, dana biednemu Indusowi Cejlonu, przyjęta była ze drżeniem. Wytrzeszczone i wylękłe oczy nieboraka dostatecznie wskazywały, iż nie wiedział, jakim istotom nadludzkim zawdzięczał zarazem majątek i życie.
Na dany znak przez kapitana wróciliśmy do ławicy perłowej, idąc drogą już przebieżoną; po wędrówce półgodzinnej doszliśmy do kotwicy, przytrzymującej łódź Nautilusa.
Zasiadłszy w łodzi, każdy z nas przy pomocy marynarzy oswobodził się z ciężkiego miedzianego czerepu.