Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 234.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Posuwając się naprzód, usłyszałem nad głową szmer, wzmagający się niekiedy i podobny do uporczywego dreptania. Wkrótce zrozumiałem jego przyczynę. Był to deszcz gwałtowny, padający z pluskiem na powierzchnię fal. Mimowoli przyszło mi na myśl, że deszcz ten mnie przemoczy. Musiałem się roześmiać na to przypuszczenie dziwaczne, przypomniawszy sobie, że przecież jestem już w wodzie. Ale, powiedziawszy prawdę, gdy się jest w skafandrze, nie czuje się żywiołu płynnego i ma się wrażenie przebywania w atmosferze tylko nieco gęstszej od atmosfery na powierzchni ziemi. W tem rzecz.
Po półgodzinnym pochodzie, grunt się stał krzemienisty. Meduzy, skorupiaki mikroskopijne, pierze morskie oświecały go lekko swą fosforescencją. Stosy głazów pokryte były miljonami zwierzokrzewów i gąszczem wodorostów. Nogi się ślizgały na mchu morskim i gdyby nie kij okuty, byłbym nieraz upadł. Gdym się oglądał, dostrzegałem ciągle błyszczącą latarnię na Nautilusie, ale coraz niewyraźniej.
Owe kamienie, któremi, jak wspomniałem, usiane było dno oceanu, leżały w pewnym porządku, niezrozumiałym dla mnie. Dostrzegłem jakieś olbrzymie brózdy, ginące w odległości, i których długości nie można było ocenić. Zastanawiał mnie też inny jeszcze szczegół niezrozumiały. Zdawało mi się, że moje ciężkie ołowiane podeszwy druzgocą jakąś ściółkę z kości, głucho trzaskającą pod nogami. Po jakiejże szliśmy równinie? Byłbym się pytał o to kapitana, ale nie znałem jeszcze tego języka namigi, zapomocą którego rozmawiał ze swymi towarzyszami podczas podmorskich wycieczek.
Tymczasem blask czerwonawy, do którego dążyliśmy, wzrastał i zalewał przestrzenie. Obecność tego ogniska wśród wody zaciekawiała mnie mocno. Byłże to jaki wpływ elektryczny, czy może zbliżałem się ku zjawisku przyrody, nieznanemu jeszcze uczonym na ziemi? Albo może — bo i to przyszło mi na myśl — ludzie wpływali czemś na ten pożar? Może pod temi warstwami wody spotkam towarzyszów, przyjaciół kapitana Nemo, żyjących, jak on, w sposób niezwykły, i których chciał odwiedzić? Może tam spotkam całą kolonję wygnańców, którzy, nie mogąc znieść rządów ziemskich, szukali niepodległości na dnie oceanu i znaleźli ją tam? Wszystkie te myśli szalone, niedopuszczalne, prześladowały mnie. W tem usposobieniu umysłu, podniecany ustawicznie szeregiem cudów, ukazujących się moim oczom, nie byłbym się zdziwił, odkrywając na dnie morskiem jedno z tych miast podwodnych, o jakich marzył kapitan Nemo.
Droga nasza rozjaśniała się coraz więcej. Biaława światłość błyszczała na szczycie góry, wysokości jakichś 800 stóp. Ale był to tylko odblask światła w kryształowych pokładach wodnych. Ognisko, niepojęte źródło tej jasności, znajdowało się z drugiej strony góry.
Kapitan Nemo szedł śmiało w tym labiryncie kamienistym na dnie Atlantyku; znał widać ponurą tę drogę i nie lękał się zabłąkać.