Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 262.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z godzinę. Łączyły się one niejednokrotnie i uderzały razem na statek, jakby go własnym ciężarem zgnieść chciały. Przez szyby Nautilusa widać było ogromne ich paszcze, wyłożone zębami i groźne ich spojrzenia. Ned Land nie mógł się powściągnąć, by im nie grozić i nie złorzeczyć. Czepiały się paszczami statku, jak psy, dopadające dzika pod lasem. Ale Nautilus porywał je z sobą, unosił wgórę lub zatapiał, nie czując ich ciężaru, tem mniej ich potężnego nacisku.
Nareszcie przerzedziła się gromada potwalów, fale uspokoiły się. Wypłynęliśmy na powierzchnię, otworzono wyjście i weszliśmy na pokład.
Morze pokryte było pokaleczonemi trupami. Gwałtowny wybuch nie zdołałby bardziej porozdzierać, poszarpać tych mas mięsistych. Pływaliśmy wśród ciał olbrzymich, niebieskawych na grzbiecie, białawych pod brzuchem i jakby garbatych od ogromnych na nich narości. Na widnokręgu widać było kilka potwalów, uciekających w popłochu. Na przestrzeni kilku metrów morze rumieniło się od krwi, wśród której pływał Nautilus.
— A cóż, mości Ned Land? — rzekł kapitan, podchodząc do nas.
— A cóż? panie kapitanie — odrzekł Kanadyjczyk, który już ochłonął ze swego entuzjazmu — był to istotnie widok straszliwy! Ale ja nie jestem rzeźnikiem, tylko myśliwym — a to była rzeź!
— Było to gładzenie zwierząt złoczyńczych — odpowiedział kapitan — Nautilus, to nie nóż rzeźniczy.
— Już ja wolę mój oszczep — odparł Kanadyjczyk.
— Każdy używa swej broni — rzekł kapitan, utkwiwszy wzrok ostry w Ned Landa.
Obawiałem się już, aby Kanadyjczyk nie dopuścił się jakiej niedorzeczności, która mogłaby pociągnąć za sobą skutki smutne. Ale gniew jego osłabł na widok wieloryba, do którego się Nautilus właśnie zbliżał.
Zwierzę to nie uniknęło zębów kaszalota. Był to wieloryb południowy, z głową spłaszczoną, całkowicie czarną. Leżał na boku, nieżywy; jego brzuch poplątany był paszczęką napastniczego nieprzyjaciela. U poszarpanych płetw trzymał się jeszcze mały wielorybek, także nieżywy. Przez jego pysk otwarty przelewała się woda, szemrząc śród fiszbinów, jak przy odpływie morza.
Kapitan kazał skierować statek tuż obok trupa wieloryba. Dwaj jego ludzie weszli na zwierzę i, ku wielkiemu memu zdziwieniu, wydobywali z rozpłatanej piersi wszystko znajdujące się w niej mleko, którego było ze dwie albo trzy beczki.
Kapitan ofiarował mi filiżankę tego mleka, ciepłego jeszcze, zapewniając, że mleko to jest wyborne i że niczem się nie różni od krowiego.
Przyznałem, że tak jest, gdym skosztował. Była to więc poży-