Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 337.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nautilus sunął z szybkością dwudziestu pięciu mil na godzinę, to na powierzchni, to na trzydzieści stóp pod wodą. Płynęliśmy kanałem Kaletańskim ku morzom północnym, a zawsze z równie gwałtownym pośpiechem.
Zaledwie można było dostrzec w przelocie długonose żarłacze, młoty, psy morskie; wielkie orły morskie, tłumy koników morskich, podobnych z kształtu do koników szachowych; węgorzy wijących się, jak ogniste pręty w ogniach sztucznych; całe armje krabów, płynących z założonemi na pancerz kleszczami, nakoniec gromady delfinów, płynących szybko, jakby chciały prześcignąć Nautilusa. Zaledwie to wszystko można było dostrzec; ale ani myśleć o przypatrywaniu się, o klasyfikowaniu.
Do wieczora jużeśmy przelecieli dwieście mil Atlantyku. Mrok zapadał, a morze zatonęło w ciemności, którą dopiero miał rozjaśnić księżyc. Powróciłem znów do mego pokoiku i położyłem się, ale zasnąć nie mogłem; prześladowała mnie zmora strasznej sceny zniszczenia.
Od tego dnia okropnego pędziliśmy ciągle, Bóg wie przez jakie okolice, a zawsze w mgłach podbiegunowych. Być może, że Nautilus zawitał w stronę Szpicberga lub Nowej Ziemi; że przebiegał mało znane okolice morza Białego i mniej jeszcze znane wybrzeża na północy Azji, zatokę Obską, archipelag Larrowa. Nie wiem, bo już nie obliczałem upływającego czasu. Pozatrzymywano zegary na statku. Zdawało się, że już noc i dzień nie następują po sobie, jak to bywa istotnie w okolicach podbiegunowych.
Czułem się wciągnięty w tę dziedzinę dziwną, w której obracała się z takiem upodobaniem wyobraźnia Edgara Poe. Zdawało mi się, że lada chwila ujrzę owego bajecznego Gordona Pyma, „tę zakwefioną postać ludzką, potężniejszą, niż którykolwiek z mieszkańców ziemi, rzuconą wpoprzek katarakty, broniącej przystępu do bieguna”. Przypuszczam, ale może się mylę, żeśmy się tak awanturowali ze dwa tygodnie, a może i więcej — i nie wiem, jak długobyśmy i gdzie tak pędzili, gdyby nie katastrofa, która skończyła naszą podróż. O kapitanie Nemo, ani o jego pomocniku, nic nie było słychać. Nawet żaden z ludzi, należących do załogi, nie pokazywał się ani na chwilę. Nautilus trzymał się prawie ciągle pod wodą, a gdy wypływał dla odświerzenia powietrza, otwory odmykały się i zamykały automatycznie, zapomocą odpowiedniego mechanizmu. Nikt nie myślał o oznaczeniu miejsca, w którem byliśmy; to też i ja nie wiedziałem, gdzie jesteśmy.
I nasz Kanadyjczyk wyczerpał już swą cierpliwość i swoją energję; nie pokazywał się także. Conseil nie mógł z niego wydobyć ani jednego wyrazu i obawiał się, aby sobie Ned nie odebrał życia pod wpływem nostalgji, to jest tęsknoty do stron rodzinnych. Pilnował go więc z prawdziwem poświęceniem.
Naturalnie, że życie w takich warunkach było nie do zniesienia.