zaraz spać, nie zapytawszy nawet, co się we wsi dzieje i czy się jaka zła przygoda nie przytrafiła.
Nazajutrz rano wyjrzał trochę na świat, patrzy: a no nic — wszystko tak jak było, po staremu, tylko liście na drzewach jedne poczerwieniały, inne pożółkły, inne jeszcze wydają się, jak gdyby złocone... i coraz to który spada na ziemię. Jak zwyczajnie w jesieni.
Chałupy stoją, jak stały, z kominów białawy dym się podnosi, a z kościelnej wieżyczki sygnaturka dzwoni.
Zajrzał Bartłomiej na sąsiedzkie podwórko, patrzy: parobek wóz smaruje, a Śpiewalski mu zapowiada, jak ma wyszykować wasąg, żeby było pięknie i wygodnie, nakazuje konie oczyścić, owsa ćwiartkę wziąść, siana sporo, żeby szkapy głodu nie miały.
Gdzieś się stary wybiera, — pomyślał Bartłomiej i na podwórko wszedł, aby sąsiada przywitać.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! — rzekł Jarząbek.
Śpiewalski obejrzał się.
— Na wieki wieków Amen — odpowiedział. — Jak się macie, Bartłomieju kochany! kiedyżeście przyszli? Chodźcież do izby, do izby, spocznijcie, powiedzcie, co słychać na świecie?
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.
— 8 —