ką. To sobie zapamiętaj na zawsze, podług tego postępuj, a możesz być pewna, że odemnie krzywdy nie doznasz...
Rzekłszy to, wyszedł ze stancyi. Rózia zgrzytnęła białemi zębami, zacisnęła pięści, a w oczach jej zamigotały niedobre blaski. Stanęła przed lusterkiem, wiszącem na ścianie, poprawiła włosy i przeszła przez sień do izby, w której siedziała Katarzyna.
Młoda kobieta zwróciła ku niej duże czarne oczy, jak gdyby chcąc tym sposobem zapytać:
— Czego chcesz i po co tu przychodzisz?
Rózia zrozumiała pytanie, ale nie odrzekła zaraz. Pokręciła się po stancyi, jakby szukając czego, wreszcie zapytała:
— Czy u nas jest len?
— Jest...
— Chciałabym jutro zasiąść do przędzenia, wieczory długie, przykrzy się... Ja prząść umiem, matka mnie nauczyła.
— To dobrze...
— Gdzież macie ten len?
— Na górze, można wziąść i robić, co się podoba.
— Dlaczego, Kasiu, jesteś dla mnie tak chłodna? — zapytała z przymileniem.
— Ja taka zawsze...
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.
— 101 —