Zaczynał wierzyć Rózi, nabierać coraz więcej pewności, że wstąpił w nią duch dobry, że zrozumiała nareszcie, jak postępować powinna i jak obowiązki swe pełnić.
Zwierzył się z myślami swojemi Katarzynie, i, kiedy byli sami w stancyi, rzekł:
— Widzisz, Kasiu, uchodziła się jakoś.
— Kto? — spytała córka.
— A Rózia... Zupełnie ona teraz insza, niż dawniej, całkiem insza kobieta... Toć chyba sama widzisz.
— Proszę ojca... powiadają, że chcąc człowieka poznać, trzeba beczkę soli z nim zjeść, a ojciec ze swoją żoną jeszcze i kilka funtów nie spożytkował.
— Ty bo zawsze w każdym chcesz złe widzieć. Ja powiadam, że Rózia teraz insza, i to jest szczera prawda.
— A no, to prawdziwie; ona jest insza, a nasza matka nieboszczka była też insza.
— Wasza matka — rzekł z rozmysłem Śpiewalski — wasza matka, świeć Panie nad jej duszą, była kobieta dobra, ale prosta.
— Ojcowa teraźniejsza żona nie jest prosta, ale i dobra też nie jest...
— Ech, co ty się znasz! — krzyknął Śpiewalski — o kurach możesz sądzić, ale nie o ludziach.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.
— 105 —