— Ha, pięknie mówisz, moja Róziu, niema co, bardzo porządnie, ja też ci żadnej przeszkody nie czynię, odwiedź rodziców — jedź.
Rózia rzuciła się staremu mężowi na szyję.
— A kiedyż powrócisz? zapytał.
— Kiedy mąż każe, za dwa dni, za trzy. Konie to odesłałabym zaraz.
— Skoro tak, to już sobie nie żałuj, naciesz się ze swojemi, choćby i przez trzy dni... czwartego przyślę po ciebie.
— Albo u ojca koni niema? Na cóż swoje pędzać, dość w jedną stronę.
Wybrała się na poczekaniu; ledwie parobek zdążył konie zaprządz, już była gotowa, a w kilka godzin później znajdowała się w miasteczku. Zastała tylko matkę, gdyż Kieliszek ze szwagrem akurat tego dnia na jarmark pojechali... Przywitawszy się z matką, pobiegła niby to stare kąty odwiedzić, gospodarstwo, dobytek. Zajrzała do obory, do stajni, do stodoły.
Tam właśnie Wicek był. Ujrzawszy Rózię, aż krzyknął z radości i obces na szyję jej się rzucił. Nie broniła się.
— Szeptali ze sobą przez czas jakiś i umówili się, że po południu on czekać będzie na nią u swej ciotki, wdowy, w ustronnym domku nad rze-
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.
— 108 —