— Nic, nic — wyszepnęła — trochę mi słabo, niewiem sama, boję się.
Po kilku chwilach padła na ziemię, wijąc się w okropnych boleściach.
Śpiewalski głowę stracił, sam nie wiedział co robić, ukląkł przy chorej, najczulszemi wyrazami dopytywał, co jej jest, czego żąda, czem ją ratować. Katarzyna zaś odrazu zmiarkowała, co się święci: teraz jasnem już było dla niej zachowanie się Rózi, jej dziwna bladość, wymuszona wesołość, drżenie rąk.
Szybkim ruchem pochwyciła szklankę z resztą herbaty i schowała ją do szaty pod klucz; następnie pobiegła po księdza, po sołtysa, a parobkowi kazała zaprządz i co koń wyskoczy po doktora jechać.
Kiedy ksiądz ze świętemi Sakramentami przyszedł, Śpiewalski zapłakał jak dzieciak na myśl, że może ukochaną żonę utracić.
Po odbytej spowiedzi, Śpiewalskiego proboszcz zawołał.
— Chodź do umierającej, rzekł, do żony, która lada chwila stanie przed trybunałem Najwyższego Sędziego — idź do niej — ona chce uczynić przed tobą wyznanie. Cokolwiek usłyszysz, pamiętaj, żeś chrześcijanin, przebacz jej — a sąd pozostaw Bogu.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.
— 113 —