W kwadrans później Śpiewalski wyszedł od żony blady jak trup, złamany, zgarbiony, zestarzały w jednej chwili; rzucił się na kolana przed obrazem i tak w cichej modlitwie długo, długo zostawał.
W sąsiedniej stancyi na łóżku spoczywało ciało pięknej Rózi, pokurczone, z twarzą wykrzywioną okropnie w przedśmiertnych boleściach, straszne. Sołtys wartę przy niem postawił.
Nazajutrz przybyła komisya z doktorem, dopytywali, badali, dwóch policyantów konnych posłano do miasteczka po Wicka. Nie znaleźli go już, wieść okropna doszła do niego wpierw, nim ramię karzącej sprawiedliwości ludzkiej — uciekł przed nią i przepadł, jak kamień w wodę wrzucony.
Nie widziano go już nigdy i nie słyszano o nim.
Kieliszek rozpił się i zmarniał, Pikuła na takiej samej jest drodze.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Kiedy jesienią Jarząbek powrócił z roboty i zajrzał do sąsiada — ledwie go poznał, i aż krzyknął z podziwu. Stał przed nim człowiek stary, przygarbiony, smutny, w sukmanie, z siekierą w ręku.
— Śpiewalski! — zawołał Jarząbek — wy to, czy nie wy?