— No, siadajcież Bartłomieju — rzekł Śpiewalski, — siadajcie. Ja bo się w drogę wybieram, ale jeszcze zejdzie z godzina, nim wyjadę... Przekąsimy, co Bóg dał. No i cóż... tak jakoś dziwnie spoglądacie?..
— A no nic, Mój Michale, patrzę, bo jakoś inaczej u was teraz...
— Tak, tak... to prawda — trochę inaczej. Trudno; interesa są rozmaite, czasem ktoś obcy zajrzy, no i ot... samemu jakoś milej, skoro w chacie porządnie.
— Prawdać i to... A cóż u was mój Michale w domu? Zdrowi wszyscy? Kobiecisko wasze, córki?
— Kobiecisko, — odrzekł Śpiewalski — już na cmentarzu; dziesiąty tydzień mija, jak ją pochowałem...
— Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie! A ja nic nie wiedziałem. Mój Boże... dziesięć tygodni!..
— Dziesięć, Bartłomieju kochany. Niedługo chorowała — kilka dni... Dawałem ratunek, nie szczędząc; doktór był trzy razy, felczer, zdawało się, że może wstanie kobiecisko z tej choroby, ale gdzie zaś! Za trzecim razem doktór pokiwał tylko głową, na stronę mnie wziął i powiada: — mój Śpie-
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —