walski, ja tu nic nie poradzę, posyłajcie po księdza, póki chora przytomna, do wieczora biedactwo nie dożyje... Prawdę rzekł. — Zmarła tegoż dnia po południu... Ksiądz był, święte Sakramentu przyjęła, pochowałem ją uczciwie... Co mogłem więcej zrobić?
— A toć... cóż umarłemu? Trumna, grób i westchnienie za spokój duszy. Niech odpoczywa z Bogiem... Musieliście się okrutnie zmartwić, Michale.
— A no tak — tyle lat — kobieta niezgorsza — jużcić było markotno, ale cóż robić — i nas to samo czeka...
— Prawda, prawda. I któż wam gospodaruje teraz?
— Tymczasowo córka Katarzyna, ta wdowa. Starszym, mężatkom, nijako było swoje gospodarstwo i dzieci porzucać, ta zaś co inszego. Dzieciak jej też umarł, sama została, więc do czasu tu siedzi...
— Dlaczegoż do czasu?
— Jako wdowa, za mąż pewnie wyjść zechce. Kobiecie dwadzieścia sześć lat dopiero, a że i nie biedna, to swego znajdzie... Hej, Kasiu, Kasiuniu! — zawołał Śpiewalski, otwierając drzwi do sieni, — chodźno tu...
Zaraz weszła do stancji kobieta młoda, wysoka i osobliwie ładna na twarzy. Wyglądała nie jak
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —