Tłoczyli się ludzie do jednej i do drugiej budy, a obaj wydrwigrosze pieniądze do kieszeni zgarniali, śmiejąc się zapewne z ciekawych.
W sklepach, w kramach, w szynkach, narodu było pełno, jak nabił; dalej znów za sklepami rozlegał się ryk bydła, rżenie koni i kwik świń; rozmówić się nie było można w rozgardyaszu, to też każdy krzyczał i darł się na całe gardło, jeżeli chciał, aby go kto usłyszał i zrozumiał.
Na rynku Śpiewalski rzekł do Jarząbka:
— Idźcież wy tedy, Bartłomieju, kupcie sobie kożuch i co wam potrzeba, a przed samym wieczorem zapytajcie o mnie parobka; jeśli do domu jechać mi wypadnie, to was chętnie zabiorę, jeżeli gdzieindziej, to radźcie sobie, jak możecie...
— Bóg zapłać! a może wcześniej was obaczę, to możebyśmy wstąpili do Szmula.
— Nie wiem, nic nie wiem, odpowiedział Śpiewalski i zaczął się przeciskać między furami przez sam środek rynku, jakby się bardzo spieszył.
Bartłomiej spojrzał za nim i chciał odejść, lecz spostrzegł, że Śpiewalskiego parobek śmieje się okrutnie, aż mu wszystkie zęby widać.
— A ty Jasiek z czego się tak cieszysz? — zapytał Jarząbek...
— Ja się nie cieszę, jeno mnie śmiech bierze...
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —