— No, powiedz...
— Powiedziałbym ja, ale się boję; gospodarz by mnie zeprał na kwaśne jabłko.
— Ciekawym za co?
— Za to, że się śmieję...
— No, to się nie śmiej...
— Aha, nie śmiej się, kiedy się wstrzymać nie mogę. Okrutnie Śpiewalski dokazują od czasu śmierci nieboszczki. Przebrali się po szlachecku, izbę utrzymują jakby w jakim dworze, kazali sobie zrobić brykę żółtą z siedzeniem i z koziołkiem na przodzie — a sami ha! ha!..
— No co takiego?
— Et, nie każcie gadać, Bartłomieju, bo i tak język mnie świerzbi i jeszcze co wyplotę. Zwaryował dziad na starość, czy może szaleju się objadł. We wsi jeszcze nie bardzo kto wie o wszystkiem, ale ja z nim jeżdżę wszędzie, to...
— To i co?
— Już nic nie powiem — obaczycie sami.
Jarząbek nie wypytywał; spokojny to był człowiek, plotek nie lubił, a chociaż go zmiany, jakie Śpiewalski porobił, bardzo zaciekawiały, wolał czekać do czasu, aniżeli naglić parobka i od niego się dowiadywać. Miał też i sprawunek do zrobienia, więc rad był wcześniej się tem zająć.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —