jąc, — bo ja tak panu Śpiewalskiemu każę. Dość już zabawy. Dziś jarmark, późno spać poszłam, do dnia wstałam, chcę spoczynku. Pan Śpiewalski, jeżeli zechce, może przyjechać jutro, pojutrze, w powszedni dzień. Zresztą, ja tak panu Śpiewalskiemu każę i dość.
— A gdybym ja nie posłuchał — rzekł Michał — czerwieniąc się, bo wstyd mu było przed Bartłomiejem, że jest tak mustrowany przez dziewczynę.
— Co? nie posłuchał? Niechno pan Śpiewalski spróbuje! Patrzećbym na pana nie chciała, zabroniłabym panu pokazywać się tutaj. Ja bo nierozumiem kochania bez posłuchu...
— Ale... niechno Rózia...
— Jak się podoba. Wielka mi rzecz... Albo ja nie znajdę kawalera... Oj, oj! żebym tylko chciała... jedno słowo, zlecą się jak muchy...
— Przecież ja — bąkał coraz bardziej zmieszany Śpiewalski. — Przecież ja nic złego.
— Dała jabym panu Śpiewalskiemu co złego! No, no, nie marudzić, jechać do domu, wywczasować się... Dobranoc...
— Toć miała być godzina.
— Trzeba było słuchać.
— Ej Róziu, Róziu... Poskarżę się przed ojcem i przed matką...
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.
— 27 —