dzenie też kilkaset dał... Wszystko to powoli zaczęło na jaw wychodzić.
Jankiel Szpilman, kupiec z Ogonowa, szynkarz i pieniężnik, co ludziom na procenty pożyczał, różne rzeczy opowiadał o Śpiewalskim Piotrowi Dzięciołowi, gospodarzowi z Przytuchy.
— Wy nie wiecie — mówił, — co jego to już kosztuje... a ile jeszcze będzie kosztowało!?
— Ha, skoro tak sobie upodobał.
— Ny, on głupi jest — rzekł żyd. — Co miał sobie upodobać! — Wielka rzecz, taka dziewka! My ją tu w mieście dobrze znamy; wiemy co ona warta jest. Ten Śpiewalski lepiejby zrobił, żeby wszystkie swoje pieniądze w błoto rzucił, a sam żeby się odrazu powiesił. Na moje sumienie! zrobiłby lepszy interes...
— Et, nie plótłby Jankiel trzy po trzy; co innego się żenić, a co innego wieszać.
— Jak w tym razie, to wszystko jedno — możecie mi wierzyć. Zwarjował chłop na starość.
— Ha, — odrzekł Dzięcioł, — powiadają u nas, że jak Pan Bóg chce kogo ukarać, to mu rozum odbierze.
— U nas też tak powiadają i to wielka prawda jest. Tymczasem Śpiewalski jeszcze się nie ożenił, a już tyle grosza wydał — co będzie, jak się ożeni?
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
— 32 —