spekulował, żeby się z nikim nie spotkać i nie rozmawiać.
Przyjechawszy do domu późną nocą, odjeżdżał rankiem ciemnym, zanim jeszcze ludzie powstawali, nie było go w domu dwa, trzy dni, czasem i cały tydzień — i znów wpadł, jak po ogień, i znów uciekał.
Może się trochę swego postępowania wstydził, może chciał dzieciom z oczu zejść, aby od nich wymówek nie słyszeć, dość, że się krył przed swojakami, a tymczasem zapowiedzi szły we dwóch parafiach. W kościołach w Ogonowie i Przytusze z ambony młodą parę ogłaszano, więc się też wypierać zamiarów Śpiewalski nie mógł. Córki jego przyjeżdżały kilka razy do Przytuchy z mężami, ale ojca nigdy zastać nie mogły, tak się im zgrabnie wywijał.
Tak się dziad oszołomił tem małżeństwem, tak się za ową ładną Rózią rozszalał, że już nie zważając na nic, na stare lata swoje, na obowiązki względem dzieci, na śmieszność, leciał do niej na oślep, jak ćma do płomienia.
Próbowali mu niektórzy tłumaczyć, że źle czyni... nawet proboszcz uwagi mu robił, ale Śpiewalski nie zważał na to, a księdzu odpowiedział tak:
— Grzechu nie czynię, że w sakrament małżeński wstępuję.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.
— 36 —